Bank – w internecie. Zagraniczne wycieczki – w internecie. Kasa biletowa – w internecie. Tylko Urząd dalej stoi tam, gdzie stał.
Bartłomiej Sienkiewicz. Czytelnicy mogą mieć kłopot z ulokowaniem tego polityka w czasoprzestrzeni politycznych karuzeli. Bo w przypadku wielu polityków nie wiemy, czym zasłużyli się, sprawując urzędy. Ale słowa Sienkiewicza, wypowiedziane u „Sowy i Przyjaciół”, zostały zapamiętane.
„Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje – dlatego, że działa poszczególnymi swoimi fragmentami, nie rozumiejąc, że państwo jest całością”. Słowa te pasują jak ulał do nieudanych prób budowania innowacyjnej administracji państwa, pozwalającej obywatelom na korzystanie z takich „zdobyczy techniki” jak internet. Wielu polityków próbowało. Jak dotąd – wszyscy polegli.
Streżyńska odchodzi
Nawet Jarosław Kaczyński poszedł z duchem czasu. W 2009 roku założył sobie konto w banku. I jak pisała prasa, z dostępem przez internet! Najwyraźniej Kaczyński zmienił zdanie. W przeszłości twierdził, że internet jest domeną młodych ludzi popijających piwo. Wśród nominatów prezesa, desygnowanych dwa lata temu do rządu Beaty Szydło, obsada ministerstwa cyfryzacji została pozytywnie oceniona niemal przez wszystkich obserwatorów sceny politycznej.
„To symbol urzędnika, któremu chce się coś robić” – pisały o niej media. To ona, będąc szefową UKE (Urząd Kontroli Elektronicznej), nie bała się stawić czoła potężnej francuskiej korporacji o swojsko brzmiącej nazwie „Telekomunikacja Polska”. Internauci są zdania, że spadek cen za dostęp do internetu po likwidacji monopolistycznej pozycji TP SA – to w dużej mierze jej zasługa.
Ale i minister Anna Streżyńska nie była w stanie pokonać oporu urzędników. Polskie e-państwo nie istnieje. A minister Streżyńska niebawem straci stanowisko. Zaś kierowane przez nią ministerstwo cyfryzacji zostanie zlikwidowane.
3 x N
W poprzedniej kadencji Sejmu byłem wiceprzewodniczącym Komisji Innowacyjności i Nowoczesnych Technologii. Notabene, komisji sejmowej, która w 2010 roku została utworzona z inicjatywy posłów lewicy. W szczególności zabiegał o jej powstanie ówczesny przewodniczący SLD Grzegorz Napieralski. Czteroletnia praca w komisji pozwoliła mi na gruntowne przyjrzenie się, jak działa (lub raczej: nie działa) polska e-administracja.
Gdyby chcieć za pomocą trzech słów określić to, co dzieje się wokół innowacyjnych projektów e-administracji, to byłyby to słowa na literę „N”: niekompetencja, nieudolność i nieuczciwość.
Klasycznym przykładem niekompetencji był minister administracji i cyfryzacji w rządzie Donalda Tuska – Michał Boni. Wśród polityków PO krążyła anegdota: „Michał chciał się sprawdzić w rządzeniu, więc Donald zrobił go ministrem…” Kulturoznawca z wykształcenia, z informatyką nie miał nigdy do czynienia. Podobnie zresztą jak inni członkowie jego resortu. W kierownictwie ministerstwa administracji i cyfryzacji nie było żadnego informatyka!
ePUAP
Czy ktoś z czytelników ma swoje konto w wehikule zwanym e-PUAP? Kto z Państwa korzysta z profilu zaufanego na tej platformie? Dla niewtajemniczonych: ePUAP to Elektroniczna Platforma Usług Administracji Publicznej. Budowa kolejnych wersji tego systemu, trwająca od 12 lat, pochłonęła ponad 150 milionów złotych. Co więcej, utrzymanie platformy kosztuje podatników ponad milion złotych miesięcznie.
W założeniu ePUAP miał być „wirtualnym urzędem”, w którym będzie można załatwić wiele urzędowych spraw bez wychodzenia z domu. W praktyce możliwości jest niewiele. A błędów bez liku. Jak przestrzegała niedawno Gazeta Prawna, pismo wysyłane poprzez ePUAP do Izby Skarbowej w Suwałkach, może nieopatrznie trafić do Urzędu Skarbowego w… Przemyślu. „Gdyby nie środki UE, to należałoby e-PUAP zaorać” – napisała na Facebooku minister Streżyńska po kolejnej poważnej awarii systemu.
Znajomy zadzwonił kiedyś do urzędnika z pytaniem. Czy może załatwić swoją sprawę poprzez ePUAP? A nie może pan po prostu do nas przyjść – usłyszał w odpowiedzi.
Złota żyła
Przez 8 lat rządów Platformy Obywatelskiej wydano 4 miliardy złotych na budowę e-administracji. Aby uzmysłowić sobie ogrom wydatków, warto przeliczyć te miliardy na coś bardziej materialnego. Gdyby dzisiaj realizowano program podobny do tego jak kiedyś „Tysiąc szkół na Tysiąclecie”, to zbudowanie 1000 szkół byłoby tańsze.
„Nad cyfryzacją administracji pracują ludzie słabo przygotowani do realizacji tego typu projektów, bez praktyki w dużych wdrożeniach. (…) Z drugiej strony jest biznes, nie tylko informatyczny ale i doradczy, który często wykorzystuje tę niewiedzę na swoją korzyść” – powiedziała na antenie Polskiego Radia odchodząca minister Streżyńska.
Informatyzacja, tak jak reprywatyzacja, stała się domeną ludzi, którzy potrafią „załatwiać”. Zresztą nawet podobieństwo obu słów budzi skojarzenia. W obu wypadkach majątek publiczny, czy to w postaci warszawskich kamienic, czy naszych podatków, jest zamieniany na czyjś prywatny.
„Oni wiedzą, jak wygrać przetarg na 100 milionów” – opowiadał mi kiedyś informatyk z niewielkiej firmy. A potem my wykonujemy za nich całą robotę. Za 3 miliony…
5 milionów łapówki
Stosunkowo łatwo policzyć, ile pieniędzy trzeba wyłożyć na wybudowanie domu lub drogi. Ale ile powinna kosztować informatyzacja ZUS-u? Czy wydane w ubiegłych latach 3 miliardy złotych – to cena uczciwa? A 800 milionów złotych? To drogo? Czy tanio? Bo tyle płaci ZUS za roczne utrzymanie swojego systemu informatycznego. Skąd decydenci, nieznający się na informatyce, a decydujący o miliardowych wydatkach, mają to wiedzieć?
Nie przypadkiem o przyjęcie 5 milionów złotych – najwyższej łapówki w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości – oskarżono urzędnika związanego z informatyzacją. Byłego szefa Centrum Projektów Informatycznych MSWiA. Tam gdzie lekką ręką wydaje się publiczne miliardy, miliony trafiają do prywatnych kieszeni.
CEPiK
Znikające miliardy na informatyzację państwa zwykle kryją się pod nic nie mówiącymi skrótami.”Cepik” to nie zdrobnienie od cepa, ale jedna z najpotężniejszych inwestycji informatycznych państwa polskiego. Budowana od kilkunastu lat Centralna Ewidencja Pojazdów i Kierowców – to worek bez dna. Przez pierwsze 10 lat wydano 325 milionów złotych. W roku 2013 ówczesne MSW przeprowadziło analizę systemu i stwierdziło, że jest bardzo awaryjny i… nienowoczesny! Postanowiono dorzucić kolejne 150 milionów złotych.
Zadaniem CEPiK-u jest gromadzenie kompleksowej informacji o kierowcach i zarejestrowanych w Polsce pojazdach. Sprawnie funkcjonujący system, to pomoc m. in. dla policji. Ale również olbrzymi kłopot dla złodziei samochodów. „Dobrą zmianę” PiS zakomunikował złodziejom samochodów już w pierwszych dniach swoich rządów. Przekładając uruchomienie poprawionej wersji systemu o kolejne lata.
Wielka premiera CEPiK-u ma się odbyć już w najbliższy poniedziałek – 13 listopada. Czy „dzieło”, za które podatnicy zapłacili w sumie ponad pół miliarda złotych, zacznie w końcu działać?. Mam wątpliwości. A poza tym, kto ustala inaugurację na trzynastego?
EDM i P1
Niestety, „pechowe trzynastki” w budowaniu polskiego e-państwa to dzień powszedni od wielu lat. Pod skrótem EDM kryje się kolejna opóźniona wiele lat inwestycja. Tym razem mająca wpływ na nasze zdrowie. „Elektroniczna Dokumentacja Medyczna ma pojawić się we wszystkich placówkach służby zdrowia na przełomie 2014 i 2015 roku” – donosiła prasa kilka lat temu. Do dzisiaj jej nie ma.
Platforma P1 działająca w ramach projektu e-Zdrowie miała zapewnić lekarzom i pacjentom dostęp do kompleksowej informacji medycznej. Byłyby w niej odnotowane wszystkie informacje medyczne: historie choroby, wizyty u lekarzy, skierowania, wykonane zabiegi, zwolnienia, przepisane medykamenty. Piękne!
I za piękne pieniądze. Do jesieni 2015 roku projekt e-Zdrowie pochłonął 712 milionów złotych. W grudniu 2015 roku, po wyborach, resort zdrowia wypowiedział umowy dotychczasowym wykonawcom systemu i zapowiedział postępowanie przetargowe prowadzące do wyłonienia nowych wykonawców, którzy dokończą system.
Przetarg doszedł do skutku po… dwóch latach. W połowie października ministerstwo zdrowia poinformowało o otwarciu ofert przetargowych. I kolejnych 70 milionach złotych, które pochłonie budowa e-Zdrowia. Nowy termin uruchomienia platformy P1 ustalono na 1 stycznia 2021 roku. Uff! Rządzący mają kolejne cztery lata czasu.
E-posterunek
Stojąc w korkach w oczekiwaniu na oddanie do użytku opóźnionych odcinków autostrad, dróg ekspresowych i obwodnic miast, odczuwamy na własnej skórze nieudolność rządzących. Porównując jakość dróg budowanych w Polsce, jednych z najdroższych w Europie, mamy świadomość marnotrawstwa pieniędzy. Pamiętamy doniesienia o gigantycznej korupcji, jaka miała miejsce przy budowie autostrady A1.
Tych trzech „N” (niekompetencja, nieudolność, nieuczciwość) nie dostrzegamy na co dzień w wirtualnym świecie, w którym budowana jest e-administracja. Jedna „infoafera” sprzed paru lat nie była incydentem. Raczej wierzchołkiem góry lodowej nieprawidłowości w wydatkowaniu pieniędzy na projekty informatyczne.
Na jednym z posiedzeń sejmowej Komisji Innowacyjności i Nowoczesnych Technologii komendant policji opowiadał o projekcie E-posterunek. Miano stworzyć aplikację ułatwiającą pracę policjantom, przede wszystkim usprawniającą wypełnianie dziesiątków dokumentów. Wydano 19 milionów złotych. A na zakończenie uznano, że projekt nie spełnia oczekiwań policji. I z E-posterunku zrezygnowano.
Polne drogi
Projekty informatyczne pochłaniają miliardy. Nie tylko złotówek, ale również euro. Większość projektów realizowanych jest w znacznym stopniu za pieniądze unijne, czyli podatników z całej Europy. W założeniach mają powstawać autostrady e-administracji. W rzeczywistości wychodzą z tego co najwyżej polne drogi.
Czy warto inwestować pieniądze w e-usługi? Zdecydowanie tak! Jeden z nielicznych udanych projektów publicznych bije rekordy popularności każdego roku. To system e-Deklaracje. W bieżącym roku przyjął już ponad 42 miliony deklaracji od podatników. Tyleż razy zaoszczędzili oni czas , który musieli przedtem marnować na wizyty w urzędach skarbowych lub kolejki na poczcie.
Rekordy biją też zakupy w sklepach internetowych. Zaś ilość rachunków bankowych z dostępem przez internet dawno przekroczyła 30 milionów. Tylko Urząd stoi tam, gdzie stał. Czas to zmienić!
Wincenty Elsner, wiceprzewodniczący SLD